Joga, nie yoga
- Joanna Delekta
- 23 kwi 2020
- 3 minut(y) czytania
Joga jest to proces polegający na utrzymywaniu życiowej równowagi, umożliwiający osiągnięcie pełnej kontroli nad wszystkimi stanami naszej świadomości. Pod terminem „joga” rozumie się również często wszelką praktykę duchową, drogę doskonalenia wewnętrznego.
Oto definicja jogi, jaką wypluł mi internet. Według niej, joga to naprawdę wspaniała rzecz, szczególnie podoba mi się myśl, iż wszelkie praktyki duchowe i samorozwój można nazwać jogą - bez żadnych póz wykonywanych w tym czasie. Myślę jednak, że wszyscy wiemy jak wygląda rzeczywistość i dzisiejsza ''yoga'', jak często na swoich portalach społecznościowych piszą Polacy, wzgardzając spolszczoną wersją. Nadmierne używanie słów z nierodzimych języków wcelu podkreślena jak awesome ktoś jest oraz jakie deep thoughts zaprzątają jego głowę to jednak temat na inny post.
Dziś chcę zająć się jogą. Na samym początku podkreślam: nie mam na celu w żaden sposób dyskredytować jej ani osób, które ją uprawiają. Jedynie podzielić się spostrzeżeniami.
Zaczynamy! :)
Z jogą po raz pierwszy zetknęłam się oczywiście w internecie, około trzech lat temu, kiedy moja obsesja fit-światkiem miała swój szczyt. Uprawiałam wtedy dużo sporu - biegałam, trenowałam z YouTuberami, zarzynałam się burpeesami i trenowałam siłowo. Jednocześnie miałam poważną ortoreksję - płakałam, jak nie miałam w domu warzyw wieczorem oraz jak mój tata kazał mi zjeść ciastko. Zaiste, tragedia.
Najpierw słysząc o jodze, kojarzyła mi się ona głównie z trudnymi wygibasami, wielką rozciągliwością i buddyjskimi mistykami. Dopiero później zainteresowałam się nią głębiej, czytając, iż pomaga uzyskać ona wewnętrzny spokój i pozwala na samodoskonalenie. W tym czasie znalazłam widea pilatesu Boho Beautiful - widząc, że zajmuje się ona głównie jogą, postanowiłam spróbować jedną z jej praktyk.
Wybrałam tę:
Już za pierwszym razem bardzo mi się spodobało. :) Od tego czasu, zaczęłam robić jogę lub pilates codziennie, z czasem - dwa razy dziennie. Dzień zaczynałam zwykle budząc młodszego brata z pokoju obok poprzez uprawianie podlinkowane praktyki (mojej ulubionej), a wieczorem przed snem robiłam trening Juliany.
Juliana z Boho Beautiful. Mam do niej sentyment i do teraz sądzę, że pomimo wylewającemu się z jej kanału komercjonalizmu oraz prawdopodobnych zaburzeń odżywiania najprzyjemniej prowadzi jogę i ma dobre serce. ❤️
Nie sądzę jednak, by dwuletnie, bardzo regularne praktykowanie jogi cokolwiek mi dało - samodzielnie ją robiąc, domyślam się, że popełniałam sporo błędów - w każdym razie miewałam bóle w kończynach z powodu zbytniego ich nadwyrężenia przy od dziecka małej rozciągliwości. Pomimo tego, lubiłam ja robić - uspokajałam się i podkarmiałam uzależnienie od aktywności fizyczej. Moja radosna praktyka drastycznie zrzadziała w momencie, gdy poszłam na swoje pierwsze zajęcia z profesjonalnej jogi.
Pierwsze i ostatnie.
Centrum Joga Jolanty Kalinowskiej organizowało darmowy maraton jogi - postanowiłam pójść, pełna nadziei i z ekscytacją w oczach. Odbyć miały się cztery godzinne sesje jogi - pierwsza została nazwana odchudzającą, więc spodziewałam się dynamicznego początku.
Atmosfera była bardzo miła - występ tancerek że szkoły, w której odbywał się maraton, świeczki wokoło; wszyscy jednak byli bardzo skupieni na swoich komóreczkach, więc trochę nie wiedziałam, co ze sobą począć. W końcu jednak zaczęło się: na scenę weszła pani instruktorka - o figurze tak bujnej, że nazywanie swojej sesji odchudzającą było dla mnie strzałem w kolano. Przez godzinę na zmianę wyginałam się i leżałam, naśladując w pełni instruktorkę.
Była to zaiste lekcja samodoskonalenia - w cierpliwości i powstrzymywania się od wyjścia.
Ale dotrwałam.
Przed początkiem drugiej sesji, zauważyłam, że trzy dziewczyny około dwudziestego roku życia - jedyne moje rówieśniczki - wyszły. Ja zrobiłam to pół godziny później, kiedy sesja, pomimo innej, aczkolwiek równie grubej instruktorki, okazała się być jeszcze gorsza niż poprzednia. Ale uwaga, uwaga! Pomimo wyjścia w połowie, dostałam coś, czego się nie spodziewałam - nagrodę dla najmłodszego uczestnika! :D Moja radość trochę zmalała, gdy okazało się, że to książka o diecie bez glutenu za 7zł, ale lepszy rydz niż nic. ;)
Od tego czasu niechęć budziła we mnie myśl o jodze, z powodu wspomnienia wypuszczanego z pomiędzy licznych pośladków puszystych pań w średnim wieku, które stanowiło większość uczestników maratonu jogi. Czasami tylko włączę sobie jakąś praktykę Boho Beautiful - być może po prostu nie dla mnie profesjonalne i dobrze oceniane na Facebooku studia jogi? Możliwe. Jednakże obserwując social media, myślę, że z pierwotną definicją jogi coś się złego zadziało. Dlaczego tak uważam?
Do napisania wpisu skłonił mnie ten oto post pewnej odchudzającej się pani na Facebooku. Pozwólcie, że przytoczę:
(...) No właśnie zaczęłam w tym miesiącu chodzić jeszcze raz w tygodniu na jogę. (...) I uważam, że to już jest max jaki mogę wcisnąć, to w końcu 4,5 h w ciągu tygodnia, które normalnie przeznaczyłam na dużo przyjemniejsze rzeczy. :')
Może to tylko moja opinia, ale jeśli męczymy się i poświęcamy swój czas na coś, czego wolelibyśmy nie robić, a przed wszystkim płacimy za to większe pieniądze niż za jakiekolwiek inne zajęcia fitness (ceny jogi są kosmiczne), to coś chyba jest nie tak?
A wy? Co sądzicie o jodze?
Joan
ktoś jest oraz jakie deep thoghts zaprzątają jego myśli to jednak temat na inny wpis. Dziś chcę zająć się jogą.
Comentários